Austria – w poszukiwaniu świstaków



Cel: Grossglockner w Austrii
Trasa: Czechy (brak winiet dla motocykli)
Środek lokomocji – niezawodny motocykl Yamaha Diversion XJ 900
Skład: my
Czas: połowa czerwca 2015 r.
 

Austria praktycznie:
Dokumenty  - dowód osobisty (Unia Europejska)
Drogi  - idealne, płatne – trzeba kupić winietę
Waluta - euro
Ciekawostki, „szok kulturowy”:
- na autostradzie duży ruch i często pojawiają się fotoradary
- w mniejszych miejscowościach bardzo często są ograniczenia do 30 km/h
- fantastyczne jedzenie



Tym razem w ramach kontynuacji projektu „Europa na 2-óch kółkach” ruszyliśmy ku Austrii i Włoszech. Naszym celem w Austrii było przejechanie słynnej trasy wiodącej na szczyt Grossglockner. Ta podróż była wyjątkowa. Po pierwsze postanowiliśmy, że nie będziemy, jak od lat, czekać z urlopem do września. Wyruszyliśmy w czerwcu. Druga zmiana dotyczyła tego, że nie jechaliśmy w ciemno. To były nasze pierwsze wakacje, gdzie mieliśmy zarezerwowane wszystkie noclegi na trasie! Chyba się starzejemy!

Z każdym rokiem ruszając w świat, zauważamy jakie zmiany zachodzą w Polsce. Wbrew ogólnie negatywnej opinii, najbardziej zauważalna jest poprawa dróg. Powstają kolejne odcinki autostrad, usprawniające nam wycieczkę. Jak zwykle ruszyliśmy w nocy, do przejechania 1000 km, czas 11 godzin, kierunek Ostrava w Czechach (drogi w Czechach nie są idealne, często są betonowe płyty, ale jedzie się płynnie). Za pośrednictwem znanego portalu z noclegami, zarezerwowaliśmy pokój w Haus Maria w Bruck an der Großglocknerstraße. Obiekt polecamy, tani, o przyzwoitym standardzie, świetna lokalizacja. Akurat "w promocji" mieli pokój typu twin - z piętrowym łóżkiem. Ale Pani w recepcji była bardzo miła i sama zaproponowała nam zamianę na pokój z łożem małżeńskim. W pokoju był balkon z widokiem na rzekę i  punkt rozpoczynający trasę do Grossglockner. Jest to urocza, typowa austriacka mała mieścinka - czysta, uporządkowana, spokojna. Tym bardziej zabawny był widok potężnego kościoła, sąsiadującego z wybiegiem dla krów i obornikiem.
 

Następnego dnia, wypoczęci, po pysznym śniadanku, ruszyliśmy wcześnie rano ku naszemu celowi - Grossglockner.

W Europie jest kilka tras "obowiązkowych" dla motocyklistów, wśród nich Grossglockner. Jest to najwyższy szczyt Alp, liczący 3798 m.n.p.m., wznoszący się nad lodowcem Pasterze (gdzieś wyczytałam, że za jakieś 80 lat lodowiec zniknie, więc się spieszcie jak chcecie zobaczyć).  Prowadzą ku niemu wspaniałe serpentyny i cudowne widoki. Człowiek czuje się taki malutki, czuje pokorę i szacunek do przyrody. Jest to ekscytujące przeżycie. Zaczynasz trasę  w zielonej krainie, a kończysz w krainie śniegu. Z jednej strony ściana śniegu, z drugiej przepaść.


 

Tak to już na tym świecie jest, że nie ma nic za darmo. I nawet za oglądanie przyrody należy płacić. Opłata za wjazd na trasę, dla motocyklistów wynosi 25 euro. Oczywiście trasa czynna jest w wybranych godzinach i porach roku.








Na szczycie, poza kolejną porcją niesamowitych widoków, czeka na nas kilka atrakcji. Możemy zwiedzić muzeum motoryzacji, podziwiać faunę i florę Alp, przejść się tunelem, gdzie poznamy historię kręgli (nie powiem, żeby to było bardzo przyjemne - ciemno, historia opowiadana po niemiecku, urozmaicona "niemieckim" śmiechem - przyprawiało nas to bardziej o dreszcze, niż zachwyt). Jest też punkt z kryształami Swarovskiego - polecam wszystkim Paniom. 

Spacerując po szlakach możemy spotkać świstaki. Jak usłyszymy pisk, to znaczy, że gdzieś w pobliżu jest świstak.


Po Grossglockner pora na Włochy! Kierunek Werona.








 


Komentarze

Popularne posty