Rumunia – w kraju Draculi





Nasza przygoda z Rumunią była przelotna. Nie miałam żadnych wyobrażeń o tym kraju i nie wiedziałam czego się spodziewać.
W mojej głowie były tylko zdjęcia wyszukane w Internecie, ukazujące piękno tej nieznanej krainy. Krainy zamków, dzikich lasów i niesamowitych gór.

Rumunia praktycznie:
Dokumenty - dowód osobisty
Drogi - bez owijania w bawełnę i ubierania w epitety, drogi są koszmarne!  Autostrad mało, większość dróg jest kręta i na wzniesieniach, wyboje, dziury.
Waluta - leja, orientacyjnie 1 leja to 1 zł.
Ciekawostki, "szok kulturowy":
- czas - przesuwamy zegarki o godzinę do przodu.
- kultura jazdy - kierowcy wyprzedzają z każdej strony, wszędzie.
- uwaga na stada psów i krowy spacerujące po drodze
- jak jest korek i nie wiadomo dlaczego, to może to oznaczać, że jakiś kierowca tira postanowił sobie zrobić przerwę i zatrzymał się na drodze.


Cel: Trasa transfogaraska
Trasa: Słowacja, Węgry
Środek lokomocji – motocykl Yamaha Diversion XJ 900 (Diva)
Skład: nasza dwójka
Czas: pierwszy tydzień września 2013 r.

Wycieczka do Rumunii, była drugą częścią naszego projektu "Europa na 2-óch kółkach". Naszym celem było zobaczenie Rumunii i dojechanie do Bułgarii. Jak na motocyklistów przystało, najbardziej zależało nam na zobaczeniu słynnej, majestatycznej trasy Transfogaraskiej (Transfogarskiej, DN7C). Na liście były również wulkany błotne i kilka zamków, w tym ruiny zamku Draculi w Poenari. Ale zacznijmy od początku.

Wyruszyliśmy w nocy, pogoda w Polsce nam nie dopisywała. Padało co drugą wioskę, dopiero w Słowacji ustał deszcz. Kierowaliśmy się na Barwinek, Koszyce, Miszkolc, Debreczyn i Oradera.

Informacja dodatkowa - po Węgrzech podróżuje się dobrze, ale w mniejszych miejscowościach należy uważać  na liczne wysepki. 

Do przejechnia mieliśmy ponad 900 km, zgodnie z nawigacją powinno nam to zająć 14 godzin. Zajęło niestety trochę więcej. Najgorsze nastąpiło po przekroczeniu granicy Węgry/Rumunia. Padało i było zimno. Drogi w nienajlepszym stanie, krętę, często na wzniesieniach. Nie jest to bardzo bezpieczne przy obładowanym motocyklu. Autostrad bardzo mało, więc większość trasy trzeba pokonać lokalnymi drogami. W większych miastach, dużych ruch samochodów i ludzi, którzy wychodzą na ulicę tuż przed auto/motocykl. Rumunia nie zachęcała nas do zwiedzania. Przed Transfogaraską mieliśmy kilka miejsc do zobaczenia, ale odpuściliśmy. Ciągły deszcz i spore spowolnienie na drodze nie sprzyjało zwiedzaniu. 

Po wielkich trudach, dojechaliśmy do podnóża Transfogarskiej. Zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem już dużo wcześniej, ale większość obiektów nas zniechęcała wizualnie. W końcu udało nam się znaleźć kemping, gdzie można było wynająć pokój. Cena 50 zł/ os. Jak dopłacisz 10 zł to możesz mieć pokój z TV. Nie potrzebny był nam ten luksus. W ostatniej chwili udało nam się zjeść w restauracji ulokowanej na terenie kempingu. Jaki jest problem w Rumunii? Problem z komunikacją. Angielski zna bardzo mało osób. O ile córka właściela znała kilka słów i udało nam się zarezerwować pokoik. To kelnerka już nie mówiła ani nic nie rozumiała. W karcie też nie było opisów po angielsku. I przez to, po długiej trasie, przemoknięta, przemarznięta, głodna zamówiłam (nieświadomie) watróbkę z chlebem! Fuj! Nie znoszę wątróbki! Na szczęście Witek lepiej wylosował i trafił na kotleta z frytkami. Po negocjaciach, dokonaliśmy wymiany. Aczkolwiek, połowę wątróbeczki zjeść musiałam. W sumie to też bym mu nie oddała swojego kotlecika za wątrobę;) Przynajmniej nie było niespodzianek przy zamówieniu piwa. Nie wiem, czy byliśmy tak zmęczeni i spragnieni, że nam to piwo tak smakowało, czy faktycznie było takie rewelacyjne. Jeżeli chodzi o ceny jedzenia i piwa w knajpie, to są przyzwoite. Zbliżone do tych w Polsce.

 
Powrócę do naszego pokoju. Obok znajduje się zdjęcie naszego domku. Pierwsza myśl. WOW cały domek za 100 zł?! No jak się okazało, nie do końca. Właściwie to był on podzielony na 4, a może nawet
i więcej segmentów. 


Szoku doznaliśmy po otwarciu drzwi. Naszym oczom ukazał się malutki pokoiczek. Dwa pojedyncze łóżka, jedna szafka nocna. To wszystko. Łazienka, raczej wychodek, była na końcu kempingu. Plus taki, że osobny był kibelek dla pań i panów. W środku budki, zbitej ze skleiki, był kibelek, lustro i umywalka. Luksus! Deszcz nie ustawał, więc musieliśmy ściągnąć wszystkie nasze rzeczy z motocykla. Miejsca w środku naszego pokoiku było malutko, więc jak mi się zachciało do "toalety" nad ranem, to musiałam wyciągnąć połowę rzeczy, by móc wyjść! Dzięki Bogu, że nocowaliśmy tam tylko jedną noc i byliśmy tak padnięci, że zasnęliśmy od razu.



Górskie powietrze było zabójcze i ciężko było wstać dnia następnego. I tak zamiast o 8 wyjechaliśmy dopiero w południe. Kolejne opóźnienie. Przy wjeździe na trasę spotkaliśmy sympatyczne małżeństwo z Gorlic i razem ruszuliśmy ku naszemu celowi. Jestem pełna podziwu dla nich, ponieważ przeznaczyli na objechanie Transfogarskiej i Transalpiny jeden weekend!

Jeżeli chodzi o Trasę Tranfogarską - fantastyczna, majestatyczna. Raj dla motocyklistów! Przepiękne winkle, zapierające dech w piersiach widoki. Na całe szczęście, mimo pory roku, trasa była przejezdna. Ba, nawet pogoda sprzyjała. Udało nam się wiele zobaczyć, mimo przemieszczającej się mgły. Im wyżej, tym coraz zimniej. A potem im niżej, tym coraz cieplej.

Kilka informacji praktycznych. Trasa osiąga 2034 m. n.p.m. Jest to najwyższe pasmo górskie rumuńskich Karpat. Droga została zbudowana w latach 1970-1974, podczas jej budowy wykorzystano zawrotne sumy pieniędzy i ilości dynamitu. Można wjechać na nią z dwóch stron, od miasta Sibin i Poenari. Jest otwarta tylko latem. Zdarza się, że nawet końcem czerwca jest jeszcze zamknięta, bo leży śnieg. Zamykana jest jak są złe warunki pogodowe, nie można wjechać po zmroku. Nie ma też co liczyć na brawurową jazdę i wyprzedzanie.

Stan dróg nas zadziwił, bo jak na taką górską drogę był bardzo dobry! Ba, nawet żadnego żwiru i kamieni na drodze. Jest wiele punktów widokowych, gdzie można się zatrzymać, stoisk z jedzeniem, pamiątkami itd. Na trasie spotkamy wielu rowerzystów - szacunek dla nich! Bardzo powszechnym widokiem, są też całe rodziny biwakujące przy drodze. W ogóle to ruch jest spory, do tego ograniczenia predkości i mnogość zakrętów spowalniają jazdę. Ale to akurat dobrze, bo można "chłonąć" widoki. 

Ja osobiście jadąc tą trasą byłam przerażona i jednocześnie porażona jej urokiem.




Dosyć częstym widokiem jest stado baranów za zakrętem lub psów siedzących na środku drogi.


Zjeżdżając z Transfogardzkiej zobaczymy urocze jezioro Vidraru i zamek Włada Palownika w Poenari. Wład Palownik znany jako Drakula, był bardzo rygorystycznym i okrutnym władcą. Główną domeną Włada było palowanie, dzięki któremu uzyskał swój przydomek. Palowanie byłow wówczas bardzo popularne w Europie i często praktykowane. Jednak on nadał temu szczególną wartość, dbał o każdy szczegół procesu. Dla przykładu,  dbał o to, aby pale nie były zbyt ostre, gdyż ofiara mogłaby się łatwo na nie nadziać i nie ku jego uciesze, finalnie szybko zakończyć swoje męki. Jak ktoś jest zainteresowany, to polecamy poszperać w Internecie i poczytać historię Włada. Tylko nie czytajcie przy jedzeniu.

Riuny zamku w Poenari znajdują się na wzniesieniu. Aby do niego dotrzeć należy pokonać 1480 schodów, drogą wiodącą przede wszystkim przez las. Wład rozbudował i ufortyfikował warownię czyniąc z niej potężną fortecę.  Jednak w pierwszej połowie XVI wieku zamek został opuszczony i zaczął stopniowo popadać w ruinę. Częściowo odrestaurowano warownię i otwarto dla turystów. Nawet myśleliśmy by go zwiedzić. Dopóki nie zobaczyliśmy "na żywo" zamku. Jest on widoczny przy zjeżdzie z Transfogardzkiej. Przy dobrym zoomie w aparacie lub lornetce można go zobaczyć bez morderczego wdrapywania się po schodach. I tak my uczyniliśmy. Zatrzymaliśmy się pod sklepem z tarasikiem, na ktorym można było usiąść. Kupiliśmy sobie bułkę z pasztetem i podziwialiśmy zamek z oddali. I nie żałuję, że dobrowolnie skreśliliśmy go z listy atrakcji.



Pokrzepieni bułką ruszyliśmy dalej, ku Bułgarii i jej złotym piaskom. Ku ciepłemu morzu. Zachęceni przez naszą znajomą, postanowiliśmy się wybrać do miasta Bałczik. Wpisaliśmy w nawigację i czekaliśmy na informację o kilometrach, jakie dzielą nas od celu. Po kilku minutach nawigacja złapała zasięg i wskazała jakieś 350 km, 4 godziny jazdy. Jupi, już tak blisko. I to było ostatni podryg mojej radośći przez najbliższą dobę. Trasa znowu się wydłużyła, znowu mieliśmy kilka godzin opóźnienia. Jedynie na autostradach udało się coś podgonić. Byliśmy pełni nadziei, że trochę nadrobimy jadąc obwodnicą Bukaresztu. O jaka to była naiwna myśl! Cała obwodnica stała. Nie mówiąc już, że był tylko jeden pas i ruch w obu kierunkach. Tempo ślimacze. Koleiny takie, że można się tam schować. Droga poprzecinana licznymi torami. Najlepszy i najbardziej szokujący był widok ciemnoskórych młodych chłopaków chodzących między samochodami lub stojących na środku drogi i sprzedających ładowarki do samochodów, okulary, buty. Niektórzy, wieszali się na drzwiach tira i przeprowadzali transakcję. SZOK! Kolejny szok nastąpił, gdy napotkaliśmy skrzyżowanie na obwodnicy. Zero znaków o pierwszeństwie, zero świateł! Wszyscy trąbili, jechali jak chcieli. Dopiero potem zorientowalismy się, że ten co trąbi to jedzie pierwszy. Ale to była tylko teoria. W praktyce panował chaos. Bardzo istotna jest uwaga co do stylu i kultury jazdy kierowców w Rumunii. Styl chaotyczny, prawo-lewo, kultura znikoma. Wszędzie im śpieszno. Przy czym nie rozumiemy ich zachowania, ponieważ w wielu miastach ruch jest bardzo powolny. Bywało, że staliśmy w kilometrowych korkach. Wracając do stylu jazdy. Miejcie oczy dokoła głowy. Wyprzedzają z każdej strony. Prawą stroną, lewą stroną, poboczem. Nie zważając na nic. Należy jeszcze uważać na krowy, konie wchodzące na drogę i stada psów, wbiegające np. na wjazd  na autostradę.


Rozplanowaliśmy trasę tak, aby zwiedzić kilka miejsc w Rumunii w drodze do i z Bułgari. Pogoda i stan dróg zweryfikował nasze plany. Zniechęceni drogami, rumuńskimi kierowcami, złymi wspomnieniami z pierwszego kontaktu z Rumunią, porzuciliśmy chęć zwiedzania w drodze powrotnej do Polski. Naszym celem było jak najszybsze wydostanie się z tego kraju.

Rumunia ma wiele ciekawych miejsc do zobaczenia, przepiękne widoki. Tego nie podważamy. Jednak musimy jeszcze poczekać zanim się rozwinie ten kraj. Pokoje o niskim standardzie nieadekwatnym do ceny. Problemy z komunikacją. Poza tym wszechobecna bieda. Mimo tego ludzie są tam radośni. Bo właściwie co im da smutek?

Nie można też generalizować. Może my mieliśmy pecha i trafiliśmy na tak wiele przeszkód. Najlepiej pojechać i samemu ocenić.

Komentarze

Popularne posty