Chorwacja – od Istrii po Dubrownik


Chorwacja  - kraj fig, oliwek, kiwi, lazurowego morza i kamienistych plaży. Kraj który nas zaskakuje z każdym kolejnym kilometrem inną roślinnością, innym krajobrazem. Góry, morze. Co więcej nam potrzeba? To przepiękny kraj, do którego chce się wracać.

Chorwacja praktycznie:
Dokumenty - dowód osobisty
Drogi - w bardzo dobrym stanie, autostrady płatne
Noclegi - można śmiało jechać „w ciemno”. Przy głównych ulicach często stoją gospodarze i czekają na nowych turystów. Nie brakuje również pól namiotowych.
Waluta - kuna. Mniej więcej ceny można podzielić na pół i mamy przelicznik na złotówki. Bardzo często za apartament płaci się w euro.
Co warto zabrać - buty do wody, ze względu na kamieniste plaże i dno morza oraz jeżowce. Można pomyśleć nad karimatami lub matami, wygodniej się leży na plaży. Obowiązkowo rurka i maska do nurkowania! Jest co oglądać. Warto zabrać też wygodne buty sportowe i wybrać się w góry.  
Ciekawostki, "szok kulturowy":
-  można zobaczyć jak rośnie kiwi;)- brak problemów z komunikacją, jak nie po angielsku, to po niemiecku, rosyjsku, czesku, ba nawet po polsku.


Cel: Chorwacja, przejechanie od Istrii do Dubrownika
Trasa: dojazd do Chorwacji – Słowacja, Austria, Słowenia
            dojazd do Polski – Chorwacja, Węgry, Słowacja
Środek lokomocji – motocykl Yamaha Diversion XJ 900 (Diva)
Skład: 3 motocykle, 5 osób
Czas: koniec sierpnia/ pierwszy tydzień września 2012 r.

Pół roku po zmianie motocykla z czoperka (Suzuki Savage 650) na turystyczny, postanowiliśmy ruszyć w Europę. W ten o to sposób, rozpoczęliśmy swój mały projekt „Europa na 2-óch kółkach”. Pierwsza na liście była Chorwacja, docelowo Baška Voda. Wyzwanie duże, ponieważ to pierwsza nasza, tak długa trasa (ok. 1300 km). Dla mnie wyzwanie jeszcze większe. No bo, JAK JA MAM SIE SPAKOWAĆ NA 9 DNI DO JEDNEGO KUFRA???!!! Po kilku próbach, selekcjach udało się. Aczkolwiek i tak "wymusiłam"  na Witku i pozwolił mi wrzucić kilka drobiazgów do centralnego kufra. Uff, co za dobry człowiek. Choć wypomina mi to do dzisiaj, zwłaszcza zbędną wg niego prostownicę do włosów;)

Wracając do podróży. Ambitnie chcieliśmy jak najszybciej dotrzeć do wymarzonych wybrzeży Chorwacji. Stąd w planach mieliśmy postoje tylko na tankowanie i zero noclegów po drodze. Po kilku wyprawach, wiemy, że pokonanie tak wielu kilometrów jest możliwe, aczkolwiek bardzo męczące.
Na dwa dni przed wyjazdem, powiększyła nam się ekipa. Przeorganizowaliśmy cały nasz plan wycieczki i w ostatni weekend sierpnia ruszyliśmy ku przygodzie w 5 osobowym składzie. Ja, Witek, Tomek i Adam z 11-letnim synem Maćkiem.

W środku nasza Diva.

Wybraliśmy trasę prowadzącą przez Słowację (przejście graniczne w Chyżnym), Austrię i Słowenię. Dla motocyklistów nie ma opłat za drogi w Słowacji (a przynajmniej do 2015 r. nie było), Austria
i Słowenia wymaga winiety. Droga przez Słowację to zawsze straszna męka - stan dróg jest przeciętny, miejscami koszmarny. Autostrad, tyle co na lekarstwo.  Chyba nie musimy wspominać, że ważne jest przestrzeganie przepisów i ograniczeń prędkości. Mandaty są bardzo drogie. W Austrii lubią być w miasteczkach ograniczenia prędkości do 30 km/h.

Przystanek pierwszy - Słowenia, Ankaran. Przejechaliśmy około 1100 km w 15 godzin. Byliśmy zmęczeni i głodni. A tu wszystkie sklepy zamknięte, restauracje też (dojechaliśmy około 21). Ceny za pokój spore (około 200 zł), a standard niski. No, ale cóż. Jedynym naszym marzeniem był sen i piwko, którego o tej porze już nie mogliśmy kupić! Jeszcze po drodze Adamowi zagotowało akumulator i nie mógł zgasić motocykla. Dzień pełen wrażeń. Następny niestety nie był lepszy. W nocy zaczęło padać i nie bardzo chciało przestać. Nie czekaliśmy na zmianę pogody tylko ruszyliśmy dalej. W planach mieliśmy zamek i jaskinię w Postojnej. Jaskinia przepiękna! Bilet do tanich nie należy, około 24 euro/ os., ale warto wydać te pieniądze. Zdjęć w jaskini robić nie można, ale możesz kupić swoje zdjęcie na wyjściu z jaskini;)

Ankaran, Słowenia


Zamek w skale, niedaleko jaskini w Postojnej

Przystanek drugi - Chorwacja, Opatija. Opatija jest ładnym miasteczkiem, aczkolwiek wiele osób mówi, że już nie jest tak popularna wśród turystów jak kiedyś. Ja jestem tak zafascynowana Chorwacją i jej urokiem, że mi tam się wszędzie podoba;) Warto wybrać się do Rijeki, oddalonej o jakieś 16 km i uważanej za największy port Chorwacji. Jest to duże miasto, bardziej przemysłowe niż turystyczne. Ale jest kilka miejsc wartych zobaczenia np. zamek Trsat, Katedra Świętego Wita. Warto też pospacerować deptakiem (Promenada Korzo). Kolejnym wartym zobaczenia miastem jest Pula. Można poczuć się tam jak we Włoszech, dzięki Amfiteatrowi, Łukowi Triumfalnemu i kilku inny budynkom w stylu rzymskim. Amfiteatr na prawdę robi wrażenie. Za kilka euro można wejść do środka.
W Opatija nocowaliśmy w namiocie. Kemping uroczy, otoczony górami. Wystarczyło przejść przez ulicę by znaleźć się na plaży. Cena dosyć wysoka, równoważna cenie wynajmu apartamentu! Ale tego jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy. Ponad to, deszcz nie odpuszczał i w nocy nawiedziła nas burza. A wiecie jaka jest burza w górach? Straszna!

Pula, Amfiteatr



Po odpoczynku ruszyliśmy dalej wzdłuż wybrzeża Chorwacji. W pewnym momencie odłączyliśmy się od naszych towarzyszy i udaliśmy się do Baška Voda (Makarska). Naszego docelowego miejsca wypoczynku.

Od Opatija do Baška jechaliśmy słynną trasą adriatycką. Coś wspaniałego! Raj dla motocyklistów. Jedziesz kilkanaście kilometrów mając po jednej stronie wysokie skały, góry, po drugiej przepiękne morze. Od czasu do czasu mijasz malutkie mieścinki (dosłownie, bo nie które miały tylko 5 domów!). Po kilku godzinach jazdy w pełnym słońcu, w końcu dotarliśmy.
Meta - Baška Voda. Urocza miejscowość, przepiękne widoki, bardzo fajny klimat. Znajdziemy tam targ, sklepy, wiele restauracji i butików z pamiątkami. Nie jest to duża miejscowość, spacerkiem można dotrzeć do sąsiednich mieścinek. W ofercie ma też dużo atrakcji. Na deptaku znajduje się wiele osób oferujących różne rejsy, z których warto skorzystać. Jest to bardzo ciekawa forma spędzenia dnia. My wybraliśmy się na całodniowy rejs statkiem BIBA z obiadem i nieskończoną ilością wina w drodze powrotnej. Płynęliśmy docelowo na Bol na wyspie Brač (jedną z atrakcji jest Zlatni rat, uważany za najpiękniejszą plażę, wg nas trochę przereklamowana). Rejs był bardzo przyjemny. Nawet widzieliśmy delfiny;) Zawsze bardzo miło wspominamy wycieczkę i tańce na statku przy zachodzącym słońcu.  Śmiejemy się, że na statku była akcja "wielka  dolewka". W drodze powrotnej kelner biegał od stolika do stolika, z wielką butlą wina. Jak tylku upiłeś łyczek, to już podbiegał i napełniał kubek do krawędzi. Wspaniałe!

Baška Voda
Baška Voda, siedząc na plaży mamy na wyciągnięcie ręki góry i morze.





W Baška jest sporo turystów, przede wszystkim z Czech i Polski. Można poczuć się jak we Władysławowie. Wszędzie słychać język polski. Pamiętam taką śmieszną sytuację. Udaliśmy się na plażing. Ludzi na plaży dużo, ale nie tyle co nad polskim morzem. Wszędzie zachowana strefa prywatności sąsiada (to jest to, za co uwielbiamy urlop za granicą). W pewnym momencie słychać głos kilkuletniego chłopca (Polaka), kąpiącego się w morzu: "Mamo, mamo! Zrobiłem siku!". Jakże zabawny był widok, gdy nagle grupa kilkunastu osób, znajdująca się w pobliżu, szybko zmieniła swoją lokalizację.

A jak jesteśmy przy plażach. Niestety kamieniste. Można zopatrzyć się w karimaty i jest o wiele wygodniej;) Morze ciepłe, krystaliczne i słone. Dno również kamieniste, więc warto wydać 30 zł i kupić buty do wody. Jeżowców nie spotkaliśmy, może za dużo ludzi i się wyniosły. Podczas naszej drugiej wyprawy do Chorwacji, widzieliśmy ich zdecydownie więcej.


Nocleg w Baška udało nam się znaleźć bardzo szybko. Przy drodze stała Pani i Pan. Pan dał niższą cenę (30 euro za dwie osoby/noc), to go wybraliśmy. Apartament był bardzo przytulny, w chorwackim stylu. Do plaży blisko, wystarczyło zejść z górki. Właściciele bardzo mili. Przynosili nam figi i inne smakołyki. Rozmawialiśmy z nimi po polsku, angielsku i niemiecku. Na miesiące letnie przenosili się do Chorwacji. Po sezonie wracali do Serbii, gdzie był ich dom i rodzina. Opowiadali nam o wojnie, o  obecnej sytuacji w Serbii i o tym, że kiedyś byli w Warszawie. Byli też na tyle symapatyczni, że przykryli nasz motocykl, by go chronić przed bardzo mocnym słońcem. 

Podarunek od naszego Gospodarza.

Z Baška Voda jest bardzo blisko do wodospadów Krka i Dubrownika. Wodospady mieliśmy zobaczyć w drodze powrotnej do Polski. Niestety, ledwo wyjechaliśmy spod domu zaczęło padać i przestało dopiero po przekroczeniu granicy Chorwacja/Węgry. Dlatego odpuściliśmy. Ale Dubrownik zwiedziliśmy. Przepiękne miasto. Tłoczno, ale można zwiedzić bez stresu i nerwów. Aby dostać się do Dubrownika, należy przekroczyć granicę z Bośnią i mieć paszport (chyba, że się coś zmieniło). Przejście graniczne małe, spokojne i przyjaźnie nastawione do polskich motocyklistów. Przez Bośnię jedzie się tylko kilka kilometrów, widoki takie jak w Chorwacji, drogi w porządku. Poniżej kilka zdjęć z Dubrownika. Przepraszamy za jakość zdjęć i małą ilość, ale nasz aparat nie wytrzymał warunków pogodowych i padł w 3 dniu wyjazdu ;( Zmuszeni byliśmy robić zdjęcia komórką. Przypomnę, że byliśmy w 2012 r. i komórki nie miały wtedy 20 Mega, jak obecnie. Aparat 3 lub 5 Mega, to było coś.



Krótka informacja na temat jedzenia:
W sklepach można znaleźć wszystko co chcemy. W wielu miastach są Lidle;)
Pieczywo - najlepiej kupować w takich małych budkach (Pekara), które są czynne czasami nawet do 23. A pieczywo mają pyszne, żadne dmuchańce.
Owoce, warzywa – można kupować na targu, jak i w sklepie. Figi polecamy zrywać z ogrodu, bo w sklepie są bardzo drogie. Dziwne, skoro rośną wszędzie.
Mięso – wołowina, wieprzowina tania. Kurczak – bardzo drogi. Mięso można kupić w markecie, lub ustawić się rano w kolejce do mięsnego, gdzie Pan na miejscu poporcjuje nam mięsko. Nie należy dziwić się widokowi świńskich i baranich głów, które rozchodzą się jak świeże bułeczki.
Wędlina – możemy liczyć tylko na mortadelę i salami. Ale uwierzcie mi salami w Chorwacji, a to w Polsce, mhmm...Różnica w smaku spora. I uważajcie na parówki, lubią wychodzić z garnka;)
Woda i inne napoje – należy pamiętać, że w Chorwacji naliczają kaucję na butelki (plastikowe też). Potem możecie te butelki zwrócić do specjalnych punktów, najczęściej są automaty w sklepach spożywczych.
Alkohol – pyszne piwo, wino i oczywiście rakija (lokalny trunek). Wino i rakiję można kupić u  sąsiada. Na wielu domach są tabliczki, że sprzedają wino i rakiję. Nie pozostaje nic, jak tylko wziąć swoją butelkę i zapukać do sąsiada by napelnił;)

W sklepach znajdziecie wiele rarytasów i smakołyków. Polecamy też zaglądnąć na targ i zapuscić się w zakamarki miasta. Małe sklepiki oferują dużo więcej lokalnych produktów niż markety. No i nie ma to jak degustować na targu rakiję z nakrętki. Ludzie tam są wspaniali!

Chorwackie kwiaty.

Tak to już w życiu bywa, dobre rzeczy szybko się kończą i nasz urlop dobiegł końca. Drogę powrotną wybraliśmy przez Węgry i Słowację (przejście graniczne w Barwinku). Najgorsze wówczas przejście graniczne, ale najbardziej nam "po drodze". Koleiny, okropne, bardzo strome podjazdy, dużo tirów. W Słowacji byliśmy późno w nocy. Na szczęście Witek "dopicował" naszą Divę i zamontował dodatkowe lampy ledowe doświetlające drogę. Co nam ułatwiło przebrnięcie przez te koleiny. Aczkolwiek kilka razy myślałam, że się przewrócimy. W końcu zobaczyliśmy tablicę informującą, że jesteśmy w Polsce! Zabawne jest to, że kończąc urlop jest ci smutno, że już musisz wracać do domu. Ale kiedy już jesteś 200 km od domu cieszysz się jak dziecko. I tak, po przejechaniu 1300 km, 20 godzinach jazdy zakończyliśmy pierwszą wyprawę. Zmęczeni, wykończeni,  z utęsknieniem rzuciliśmy się na NASZE wyrko.



Komentarze

  1. Istria również mnie zachwyciła. Byłam tam wiosną tego roku i każdemu polecam. Dużo miejsc znalazłam na https://istria.pl/ więc byłam przygotowana na czas wyjazdu w plan wycieczki. Piękne widoki i świetna kuchnia, do tego chorwackie wino. Coś wspaniałego.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty